Strona:PL Joseph Conrad-Banita 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiemu. Czemu nie?... Był to zaiste krok najrozumniejszy, nieodwołalny, ostateczny. Po za nim cóż zostawało? Podziw niemądrych partnerów; stargane węzły rodzinne, w których — i teraz zeznawał to jasno — się dusił; pośliznięcie się fatalne, za które całą karjerą zwichniętą zapłacił... I oto wszystko usuwało się od niego, odpadało. Zdawał się odrywać od samego siebie, egoistycznych celów i uczuć, wychodzić z po za ciasnych, osobistych względów... Wszystko stawało mu się obcem, dalekiem...
Wspomnieniem zawrócił do dawno opuszczonej, precz, za morzami, za oceanami ojczyzny. W pamięci ujrzał tłoczące się domy wysokie, ulice wązkie, ponure, przechodniów o pochylonych, przygarbionych barkach i zwiędłą postać męża pracującego twardo na kawałek chleba dla oczekujących nań w pustej, brudnej izbie dzieci.
Miałże tam wrócić? Kogoż by zastał i pomiędzy nim samym i chłopakiem, co przed laty z tamtej wypłynął przystani, cóż wspólnego pozostać mogło? Fale życia przepłynęły odtąd szersze, burzliwsze od mórz i oceanów, które to wybrzeże jednej z wysp Malajskiego archipelagu dzielą od tamtego, ojczystego wybrzeża, na którem wznosi się Rotterdam. Przeszłość odległa minęła niepowrotnie. Włóczęga, uganiający się wyłącznie za fortuną zbywa się ojczyzny.
Wzdrygnął się. Jakże samotnym był na szerokim świecie, wobec nieznanych, grożących mu zewsząd, niebezpieczeństw. Jakże samotny, słaby, bezradny!
Opuściła go wiara w samego siebie, w swą