Strona:PL Joseph Conrad-Banita 024.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i lamentów, lecz ulegnie mu pokornie, jak zwykle i dalej i zawsze pociągnie za sobą tę kulę, którą dobrowolnie do nóg swych przykuł. Straszne to. Nie mógł przecie opuścić kobiety i ją i dziecko na śmierć głodową skazać. Była to bądź co bądź żona, dziecko było Willemsa, zdolnego, pewną stopa zdobywającego sobie pozycję w świecie, a dziś bank... osz..
Zakrztusił się, prawdy w ciszy własnej świadomości w kształt słów przyoblec nie śmiał. Co mówić dziś będą o nim, przy bilardzie, zwykle przez niego bici partnerzy? Śmiać się będą trjumfująco lub współubolewać litościwie... Niektórzy, dłużni mu byli większe i mniejsze sumy... Nie dopominał się, dyskretnym był wierzycielem... jakże mało jest takich, których upadek bogdaj przyjaciela, nie raduje, nie wzbija w dumę?... Upadł, noga mu się pośliznęła a oni stoją... oni głupcy i marni...
Skinął wzgardliwie ręką z takim rozmachem, że aż papuga zatrzepotała skrzydły, wrzeszcząc przeraźliwie.
W tejże samej chwili ujrzał na werandę wychodzącą żonę. Spuścił oczy. Stali naprzeciw siebie rozdzieleni stołem do roboty, on w ponurem milczeniu, ona w czerwonej perkalowej sukni, związanej szafirową wstążką pod brodą, której barwa i zmięta pospolitość drażniły go zawsze. Zawszeż za sobą miał ciągnąć te zmięte, szpetne, pospolite łachmany, nie rozczesane, niedbale na niezgrabne, lękowate plecy, spadające warkocze. Patrzał na szczupłe, kościste ramiona, żółtą szyję, niezgrabne ręce żony, obejmujące niezręcznie uwieszone u jej piersi dzie-