Strona:PL Joseph Conrad-Banita 021.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścił nad swemi rachunkami. Willems, przechodząc, skłonił niedbale głową panu Vinck, którego biurko z kasą ogniotrwałą stało w przyległym pokoju. Mr. Vinck patrzał długo i niechętnie za jego biało odzianą postacią, oddalającą się śród nagromadzonych na werandzie pak i worów najrozmaitszej zawartości i objętości.







III.


Pokusa przechodziła odporność Willemsa: nadużył zaufania, którem się tak szczycił... Zgrał się był w karty, zawiodły go osobiste jakieś spekulacje, na które liczył, członkowie sławetnej rodziny Da Souza żebraniną swą ustawiczną, kiesę jego wycisnęli jak cytrynę, dość, że zanim się spostrzegł uległ... pokusie. Stało się to tak niepostrzeżenie, że zrazu sam sobie nie zdawał z tego jasnej sprawy, przywykł był bowiem radzić się w życiu własnej wygody i własnych zachcianek, oraz tych rozdziałów z kodeksu powodzenia, które zły duch pisał z myślą o krótkowidztwie ludzkiem i o zatwardziałości serca ludzkiego. Na chwilę, na krótką uczuł się wprawdzie wykolejonym, lecz po chwili stąpał obojętnie, ba! śmiało, po błocie, skoro nie widział na razie innej dogodniejszej ścieżki. Tak dotarł do trzydziestej rocznicy swych urodzin, pewien wygranej, pewien, że zmylił czujność wrogów, pewien też, że doścignął też życiowej zwrotnicy, na której łatwo mu będzie uniknąć cienia bogdaj posądzeń. Za-