Strona:PL Joseph Conrad-Banita 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu dom, ogród, fermę, a rodzina Da Sousa ubóstwiała go niemal. Jeszcze lat kilka powodzenia, wprowadzi żonę w najbardziej zamknięte koła, do salonów samego wielkorządcy.
Myśl ta tak go ucieszyła, że aż wyrzucił w górę kapelusz, wołając:
— Hu-r-r-h-a!
Ochłonął, zawstydził się niewczesnej demonstracji, wsunął ręce głębiej w kieszenie i szedł dalej krokiem niepewnym jeszcze, lecz pełnym powagi.
W cieniu bo werandy, którą mijał, zamigotała mu iskierka cygara, który palił mr. Vinck, kasjer domu Hudig et Cie. Po werandzie przechadzała się miarowym krokiem pani kasjerowa.
— Willems wraca do domu podochocony — zauważył kasjer — zatacza się i wyrzuca w górę kapelusz.
— Ohydne stworzenie! — oburzyła się kasjerowa — bije, słyszałam, żonę.
— O! chyba nie! — odrzekł kasjer. Nie mógł sobie przedstawić kolegę, bijącego kobietę. Po co miał się uciekać do tak prymitywnych sposobów! Miał przecie inne środki do zastosowania do kobiet i do... wszelakich interesów. Zaufanie, jakiem obdarzył Willemsa szef, nie udzieliło się jak widać kasjerowi.
— Zaczyna być niebezpiecznym — myślał, rzucając niedopalone cygaro.
Tymczasem Willems snuł dalej nić błogich marzeń: droga w przyszłość roztaczała się przed nim gładka i coraz szersza, bez żadnych cieni i przeszkód. To, że zboczy na manowce — a zdawał sobie z tego jasno sprawę — było wypadkiem, epizo-