Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 271.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

któryby się nie lękał śmierci, patrząc na ciebie. A potem otocz się strażą i rozkazuj, nie pytając o wolę niczyją. Wtedy jedynie będziesz mógł ludzi zbawiać.
— Nie wierzę w to, — ozwał się Marek po chwili. — Stare metody, które niegdyś, przed wiekami stosowano także na Ziemi... Porzuciliśmy je oddawna, gdyż nie są skuteczne: nie wiodą do niczego. Nie przeczę, że chcę, aby zrazu wolę moją tylko pełniono, ale nie przez postrach. Ludzie muszą zrozumieć, że to dla nich zbawienne...
— A jeśli nie zrozumieją?
Marek wzruszył ramionami.
— Powrócę na Ziemię.
— Powrócisz pono rychlej, niźli sam sądzisz w tej chwili.
Rozmowa się urwała, zwłaszcza że Zwycięzca, długą nocną podróżą znużony, przymykał już oczy, opierając głowę o twarde głazy pieczary. Malahuda wskazał mu w kącie stos miękkich skór i postawiwszy przy posłaniu kawał zimnego mięsiwa oraz dzbanek z wodą, wysunął się cicho z jaskini.
Słońce, nie rychło po świcie następujące, wschodziło właśnie i czerwieniło rozległe śniegi, które miękły szybko w blasku porannym. Na szczycie kopców, które Grobem Marty i Grobem Piotra nazywano, płonęły pierwsze blaski dnia, iskrząc się i mieniąc w drobnych grudkach lodu. Na horyzoncie, za morzem, wznosił się przed oczyma starca olbrzymi stożek Otamora, leniwie ze snu się budzący i nakryty jeszcze z góry obłokiem, jakby kotarą obronną, co oczy zaspane od słońca osłania. Od wschodu wąski pas złotego światła spływał, niby potok lawy, aż do stóp wyniosłej góry, do morza lodem ściętego, ale zachodnia strona cała w gęstym sinym cieniu tonęła. Cień też był poza górą na ogromnej przestrzeni wybrzeża; jeno tam, wprost na zachodzie, błyszczało rozpalonemi słońcem szybami miasto, przewinięte tu i ówdzie kłębami oparów, z Ciepłych Stawów nieustannie bijącymi.
— Oto mamy nowy dzień, — myślał Malahuda, — i nie