Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 267.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wyjdzie zapewne na stopnie świątyni i będzie szukała pośród przybyłych jasnym okiem wyniosłej jego postaci...
Sanie tymczasem mknęły już w pędzie poza ograniczającym zatokę przylądkiem.
— Zimno jest, — rzekł Malahuda. — Chodźmy.
I nie czekając odpowiedzi, ruszył przodem z psami, nieodłącznie mu towarzyszącymi. Marek postępował za nim. Szli tak w milczeniu czas dosyć długi, krążąc płytką doliną pomiędzy dwoma wzgórzami, aż znaleźli się wreszcie u stóp wyniosłości, gdzie było wejście do pieczary, przez starca zamieszkanej.
Marek zdumiał się, zobaczywszy to pierwotne nad wyraz schronisko arcykapłana niegdyś rządzącego całym ludem księżycowym i do zbytku raczej a przepychu przyzwyczajonego, ale nie odezwał się ani słowa, wchodząc za nim nizką szyją skalną do wnętrza.
Tutaj Malahuda ujął go za rękę, dając znak, aby usiadł.
— Chcę mówić z tobą, synu, — rzekł. — Wówczas, kiedy przybyłeś na Księżyc, nie pora była, ale teraz muszę. Zrozumiesz może niejedno, gdy ci opowiem... Nie gniewaj się, że cię synem nazywam, ciebie, któryś jest ogromny i Zwycięzcą tutaj mianowany. Ja stary jestem i dobrze ci życzę...
Marek pochylił głowę.
— Starcze, od chwili, kiedy pierwszy raz słowa twoje słyszałem, chciałem być z tobą i mówić tak szczerze!
— Przedwcześnie było wówczas, przedwcześnie! teraz dopiero... Ale prawże mi ty naprzód, gdzieś był i co zdziałałeś, abym z ust twoich własnych posłyszał...
Więc Marek rozpoczął długą opowieść. Siedząc tak na głazie, przykrytym skórą, w mroku jaskini, kędy światło nafcianego kagańca żółkło coraz bardziej wobec sinego świtu, przedostającego się szczelinami w sklepieniu, prawił obszernie o całej wyprawie swojej, o walkach, utarczkach, zwycięstwach i niepowodzeniach. Nie zataił nic, nawet obaw swoich, że pogrom szernów, jako niezupełny, owoców dobrych nie wyda i nie za-