Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 212.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie wszystko zastali w porządku, — rzekł szybko Mataret, po czem odciągnąwszy Rodę na bok, tak aby ich Nechem nie mogła słyszeć, zwrócił się do niego z wyrzutem:
— Po co straszysz babę? gotowa nam przeszkodzić...
Roda rzucił głową pogardliwie:
— Każę ją związać zaraz!
— Nie potrzeba.
— Owszem. Zwłaszcza, że obawiam się zdrady, podejścia, zasadzki. Strażnicy mogą powrócić. Może są gdzieś w pobliżu...
— Dlatego też trzeba nam działać niezwłocznie...
Mówiąc to, spojrzał na góry. Oświetlone były ich szczyty od strony północnej; słońce snadź zbliżało się ku Ziemi.
— Patrz! na tamtej stronie jest właśnie dzień...
— Więc co z tego?
— Nic. Śpieszyć się musimy...
— Bezwątpienia — rzekł Roda. — Ale Nechem będzie nam przeszkadzała rozebrać wóz, jeśli jej związać nie każę...
Mataret chwycił go znów za rękę.
— Czekaj. Pierwej wóz trzeba obejrzeć. I wewnątrz także. Wszak Zwycięzca wyjaśnił ci jego urządzenie?
— Tak.
— Więc pójdźmy...
Zbliżył się do wozu, około którego stało dziewięciu ich towarzyszów, podziwiając w niemem uwielbieniu nadzwyczajną machinę. Patrzyli oni na ogromny stalowy cylinder, wryty w grunt głęboko, z którego sterczał stożkowaty szczyt pocisku ze zwieszającą się nawpół zbutwiałą sznurową drabiną.
— Tędy snadź wchodził Zwycięzca, — odezwał się Roda, wskazując na nią.
— Wejdźmy, — rzekł Mataret.
Usta mu drgały nerwowo; w oczach miał blask niezwykły. Ręką chwytał już za sznur, pośpiesznie, chciwie. Wyglądał, jakby mu pierwszy raz w życiu pilno było do czegoś: zmieniony był nie do poznania.