Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 210.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam zaszczyt, mistrzu, przedstawić ci straż wozu Zwycięzcy! — rzekł.
Ale Roda się nie śmiał. Wściekłość jakaś się w nim zbudziła: czuł tylko, że go »znowu oszukano«, nie zdając sobie sprawy, że się cieszyć raczej powinien z tego zawodu, iż spotyka tutaj zamiast zbrojnej straży jedną tylko wylęknioną kobietę.
— Kto ty jesteś? — krzyknął, zwracając się do niej.
— Nechem, panie...
— Na licha mi twoje imię! Ale co robisz tutaj?
— Pilnuję wozu...
Odpowiedział jej chóralny wybuch śmiechu.
— Sama? — rzucił Roda, przygryzając usta ze wściekłości.
— Tak, panie. Tamci poszli.
— Kto? gdzie? dokąd? jak?
Kobieta padła przed nim w strachu na kolana.
— Nie gniewajcie się, panie! Wszystko wam opowiem. Ja nie jestem winna...
— Mów!
— Panie! Zwycięzca litość nade mną okazał. Dawno, dawno, owego dnia, kiedy na południe ku Morzu stąd wyruszył... Służyć mu zawsze chciałam, ale on mnie nie potrzebował. Więc kiedy posłyszałam, tam przy Ciepłych Stawach, że straż do Kraju Biegunowego dla pilnowania wozu wysyła, uprosiłam ludzi, aby mnie wzięli z sobą, że im będę jedzenie przyrządzała i odzież łatała w razie potrzeby... Myślałam, że w ten sposób Zwycięzcy przydam się na co...
— Do rzeczy, do rzeczy! Gdzie jest straż?
— Odeszli, panie. Z początku było ich tu dwudziestu, ale tutaj jest kraj nudny i tylko Bracia Wyczekujący wytrwać tu mogli. Strażnicy tęsknili do domów i nie mieli tu co robić. Odchodzili więc po dwóch, po trzech, niby to na krótki czas, zdając pieczę nad wozem tym, którzy pozostawali. Ale żaden z nich, odszedłszy, nie wrócił. W końcu zostałam ja z dwoma