Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 147.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Marek spostrzegł istotnie daleką, białą od śniegów linję na horyzoncie, sterczącemi jakby wieżami tu i ówdzie poprzerywaną.
Morzec stał przy nim i ręką wskazywał:
— To ich miasto największe, w którem dziś już nikt prawie nie mieszka. Połowa zapadła w morze razem z gruntem i gdy jest cisza, widać przez toń wieże, ponad któremi ryby pływają. Szernowie cofnęli się w głąb lądu i tam dalej na wschód. Oto ich osada, kędy mają przystań...
Pokazywał zaledwie widoczną grupę domów na wybrzeżu, około głęboko wciętej zatoki.
Sanie, na których jechał Jeret, poczęły się zbliżać w pędzie do Zwycięzcy. Młody wojownik blady był i usta miał zaciśnięte, ale twarz spokojną.
— Zwycięzco, — rzekł, — wicher nas pędzi wprost na osadę, za kilka godzin tam będziemy.
Marek wydal rozkazy. Stery sań, ostro w lód się wrzynające, zazgrzytały krzepkiemi skręcone rękoma i cały tabor począł zawracać ogromnem półkolem wzdłuż brzegów zatoki. Najbliżej lądu wysunęły się sanie, na których działa polowe umieszczono, i w pewnej chwili runęły ogniem na uśpioną szernów osadę. Widać było kurz, z walących się domostw nagle powstający, a ludzie nabijali już pośpiesznie po raz drugi wystrzelone armaty i znowu zagrzmiała z bliska salwa celna a straszliwa.
Nim zdziesiątkowani we śnie, obłąkani z przestrachu mieszkańcy mogli zdać sobie sprawę z tego, co zaszło, wicher poranny porwał już napastników i niósł dalej, ku miejscu pustemu, gdzie wedle słów Nuzara mogli bez przeszkody lądować.
Słońce już wschodziło, kiedy tabor sań, na ląd wyciągniętych, zamieniono na obóz warowny.
Pokazywali się też już zdala szernowie, zdumiali, napadu zgoła pojąć nie mogący, podlatywali z rzadka na ciężkich skrzydłach ku obozowi i ginęli od niechybnych strzałów załogi.