Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 127.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, Zwycięzco. Ihezal służy ci, jak ci służę i ja, jak wszyscy na Księżycu służyć powinni...
— A jednak masz do mnie żal z tego powodu. Zdaje ci się, że ja ci ją zabrałem.
— Czego żądasz ode mnie, panie?
Pytanie to rzucił tak poprostu i z nagła, że Marek nie znalazł na nie odpowiedzi. Istotnie: czego żądał, czego chciał od tego chłopaka, któremu, choć mimo woli i wiedzy, bądź co bądź zabrał jedyne ukochanie? Odczuł, że śmieszny jest z tą chęcią zawiązania przyjaznych stosunków z pokrzywdzonym człowiekiem — i złość go ogarnęła na myśl, że się przez to w oczach jego poniża. Ściągnął brwi i chciał już rzucić jakiś rozkaz władczy, krótki i nieodwołalny, któryby przeciął ten nastrój fałszywy, oznaczając właściwe obu stanowisko, ale Jeret tymczasem odezwał się głosem dziwnie zmienionym, jakiego on, Zwycięzca, z dawien u niego nie słyszał:
— A żal...? Mógłbym mieć żal jedynie do tego losu i porządku rzeczy, iż dwom panom służyć nie można i kto świętości odda duszę, jest dla życia stracony.
Umilkł — i po chwili dopiero dodał:
— Gdybyś, panie, był jak ja człowiekiem...
— A czymże ja jestem? — rzucił Marek mimowiednie, widząc, że Jeret zdania nie kończy.
Chłopak podniósł na niego jasne i spokojne oczy:
— Jesteś bogiem, Zwycięzco.
I nim Marek, tem po wszystkie wieki najcięższem słowem oszołomiony, zdążył odpowiedzieć i zaprzeczyć, on już był daleko, jak czarna, ruchliwa plama widny na żółtym piasku wybrzeża, w pobliżu sań i ludzi, krzątających się około ostatnich przygotowań do wyprawy w głąb straszliwej i nieznanej szernów krainy.
Marek powstał i leniwym krokiem zwrócił się ku ogrodom, opadającym stromo od tyłów świątyni ku morskiemu brzegowi. Tutaj — przed wrodzoną nienawiścią księżycowych ludzi ukryty