Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

którego zajął miejsce Marek, wsparł dłonie na kolanach i nachylił się nieco, patrząc wciąż w oczy Markowi, jakby z góry chciał zbadać wrażenie, jakie słowa jego wywrą. Po chwili dopiero rzekł powoli i dobitnie:
— Przybywasz pan... z tamtej strony.
— Nie rozumiem, — rzekł Marek zupełnie szczerze.
Roda skrzywił się znowu z niechęcią.
— Widzę, że nie chcesz pan być ze mną szczerym, — rzekł, — ale mniejsza o to. Na dowód, jak dokładnie znam prawdę, opowiem panu to wszystko, o czem sam zresztą wiesz najlepiej, a wtedy może zdołamy się porozumieć, gdy pan zobaczysz, jak te bajki chybiają celu wobec mnie.
— Więc skąd ja przybywam? — powtórzył Marek z lekką niecierpliwością.
Roda uśmiechnął się z odcieniem pewnej siebie wyższości.
— Zacznijmy od początku, — rzekł. — Legenda, przez kapłanów podtrzymywana głosi, że Ludzie przybyli na Księżyc z Ziemi. Otóż ja utrzymuję — popierwsze: że Ziemia nie może być zamieszkana, — powtóre: że gdyby nawet była zamieszkana, to istoty tam żyjące nie byłyby do Ludzi podobne, a potrzecie: że chociażby były do Ludzi podobne, to nie mogłyby się nigdy dostać na Księżyc. I udowodnię panu...
Marek się uśmiechnął.
— Mój drogi panie Roda, przed kilku tysiącami lat żył na Ziemi mędrzec, który utrzymywał naprzód, że nic nie istnieje, następnie, że nawet gdyby coś istniało, człowiek o tem nie mógłby wiedzieć, a wreszcie, że choćby wiedział, nie mógłby tego komuś drugiemu udzielić. Był on płatnym nauczycielem wiedzy o wszystkich rzeczach...
— Cóż to ma za związek?...
— Niewielki. W każdym razie zabawne to dla mnie, z Ziemi przybyłego, gdy pan tak mówisz, którego ojcowie również z Ziemi tutaj przybyli.
— Choćbyś pan rzeczywiście z Ziemi przybył, to i tak ja