Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem Roda, — powtórzył tamten, widząc, że imię jego nie robi na Marku zgoła wrażenia.
— Słyszę! I cóż z tego?
— Arcykapłan Malahuda powinien mnie był kazać ukamienować...
— Na szczęście nie zrobił tego. Nie miałbym teraz przyjemności...
Roda zmarszczył brwi:
— Dajmy pokój żartom. Nie po to chciałem mówić z tobą...
— Bardzo dobrze. Więc — co?
— Całe życie walczyłem przeciw ogłupianiu biednego tłumu temi kapłańskiemi bajkami o ziemskiem ludzi pochodzeniu.
— A! więc?
— Wiesz pan równie dobrze jak ja, że Ziemia zgoła nie jest zamieszkana, a przynajmniej na pewno niema na niej istot do ludzi podobnych.
Marek słuchał teraz z rzeczywistem i rosnącem wciąż zaciekawieniem.
— Jak to? a ja?
— Pan nigdy na Ziemi nie byłeś, — rzekł Roda z głębokiem przekonaniem...
— To rzecz dla mnie nowa! — zawołał Marek.
Cień niechęci przemknął po szerokiej twarzy Rody.
— Nie grajmy w chowankę. Wobec mnie to niepotrzebne. Przecież ja wiem.
— Więc ludzie, powiadasz pan, zawsze mieszkali na Księżycu? tutaj, tutaj zawsze mieszkali?!
— Nie. Tutaj nie mieszkali. Przywiódł ich tu, nie wiem dla jakich celów, mąż w legiendzie Starym Człowiekiem nazwany.
— Przywiódł ich? — skąd?
— Skąd pan teraz przybywasz, — odparł Roda, patrząc bystro w oczy Zwycięzcy.
— A skądże ja przybywam, jeśli łaska?
Roda nie odpowiedział natychmiast. Siedząc na stole, obok