Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, panie. Spałeś dwadzieścia godzin z górą. Spojrzał na słońce. Stało w tem samem miejscu, jak w chwili, kiedy sen go zmorzył.
— Ach, prawda! — pomyślał, — jestem na Księżycu...
Zwrócił zwolna oczy na dziewczynę.
Spuściła głowę.
— Czuwałam nad tobą prawie przez cały czas, kiedy spałeś, Zwycięzco.
— Jak weszłaś tutaj? — zapytał, — drzwi zamknąłem za sobą...
— Ja mieszkam tutaj... Zostałam w gmachu, łączącym się ze świątynią, który dziadek mój, arcykapłan Malahuda, opuścił. Chciałam być w pobliżu, aby ci móc służyć, panie. Ale jeśli każesz, opuszczę te komnaty.
— Zostań. Gdzie dziadek twój?
— Niema go. Poszedł na te równiny szerokie, które stąd widzisz, Zwycięzco, a może w te góry tam na północy poza śnieżnym Otamorem — albo na morze sine... Niema go już, jak niema dnia wczorajszego, jak niema niczego, co wczoraj jeszcze było, — jesteś tylko ty jeden...
Mówiła to śpiewnie, z dziwnym upojeniem w głosie, który zdawał się wzbierać i drżeć, jakby chciał więcej powiedzieć, niż te proste słowa wyrażały.
Marek wyciągnął zwolna rękę i położył ją lekko, ostrożnie na filigranowem ramieniu dziewczęcia. Patrzył na nią przez chwilę z jakimś mimowolnym podziwem, aż naraz zapytał:
— Słuchaj! czy ty wierzysz, że ja jestem owym, przez proroków waszych zapowiedzianym Zwycięzcą? Wierzysz naprawdę?
Ihezal spojrzała na niego szeroko rozwartemi oczyma.
— Ja wiem o tem — odrzekła.
— Skąd... skąd wiesz?...
Złożyła ręce na piersi i mówić poczęła żywo:
— Zaledwie przyszedłeś, a już usta wszystkie i wszystkie