Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cami mężczyzn, a mnisi spluwali na przemian i kreślili święty znak Przyjścia na czole, ustach i piersi.
— Morzec! Morzec! — rozlegało się dokoła.
Człowiek na skale zaśmiał się urągliwie i naciągnął łuk, który miał w ręku. Strzała świsnęła, godząc trafnie w szyję młodą, drobną kobietkę, co właśnie u nóg markowych szukała schronienia.
Okrzykowi zgrozy odpowiedział znów wyzywający i tryumfalny śmiech napastnika. Z niepojętą szybkością napinał teraz łuk, szyjąc strzałami raz wraz w zalęknioną i zbitą gromadkę. Jedna ze strzał drasnęła Marka w czoło, znacząc na niem szeroką krwawą szramę. Odruchowo wyrwał broń z zanadrza i gruchnął w stronę napastnika.
Strzał był dobrze wymierzony. Człowiek na skale wypuścił z dłoni cięciwę, zatrzepotał w powietrzu rękoma i bez krzyku runął głową na dół, padając tuż przy drodze. Kilku mężów poskoczyło ku niemu i zaczęli rozdzierać skórzaną tunikę na jego piersi. Marek sądził, że szukają rany od nieznanej im broni palnej, lecz oni spostrzegłszy pod piersiami upadłego dwa czerwone znamiona, jakby sześciopalczastych dłoni, poczęli krzyczeć znów: »Morzec! Morzec!« — i bić w niego kamieniami, gdyż dyszał jeszcze i przewracał oczyma, tocząc z ust krwawą pianę.
Marek rzucił się ku nim, zgrozą przejęty.
— Stójcie, psy! — krzyknął — przecież ten człowiek żyw jeszcze, a bronić się już nie może!
Elem go zatrzymał:
— Panie, daj pokój. To nie jest człowiek. To morzec...
A widząc pytający wzrok Marka, dodał schylając głowę swoim zwyczajem:
— Opowiem ci później, panie. Daj pokój. Dobrze jest, że zginął.
Ciało nieznajomego tworzyło już tylko jedną krwawą masę, w którą wciąż biły kamienie. Marek odwrócił ze wstrętem głowę