Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kiedy w kilkanaście godzin później wyruszyli odwieczną drogą przez wąwozy, łączące Kraj Biegunowy z zamieszkanym światem Księżyca, płonął za nimi jeszcze w opustoszałej kotlinie olbrzymi stos, z nieużytecznych już namiotów rozwiązanego zakonu i ciał pomarłych jego członków zbudowany. Marek obejrzał się: słońce było czerwone od snujących się dymów, które przysłaniały szaro-srebrny rąbek Ziemi, wyglądającej jeszcze z nad horyzontu.
Nad strumieniem spotkano ludzi z bliższych osad, którzy na wieść o przybyciu Zwycięzcy śpieszyli już, aby go powitać. Marek przypatrywał się z ciekawością tym karlikom, wśród których było też kilka kobiet, drobnych i wcale ładnych. A oni padali wszyscy na twarz, dotykali z oznakami czci szat jego i witali go dziwnym językiem, w którym zaledwie z trudem mógł pochwytać uchem przekręcone do niepoznania słowa polskie, angielskie i portugalskie.
Przy pierwszym spotkaniu zbyt był zaciekawiony widokiem tych ludków, aby mógł zważać na to, jak go witają; później jednak, gdy coraz nowe gromadki przybywały, usiłował protestować przeciw bałwochwalczym oznakom czci, które mu oddawano. Ale wkrótce przekonał się, że jest pod tym względem bezsilny. Strofowani — albo nie rozumieli, o co mu chodzi, albo też uważali gniew jego za karę za jakąś przewinę i poczynali się usprawiedliwiać z jeszcze większymi objawami czołobitności. Kiedy zaś starał się ich łagodnie przekonać, że jest takim, jak oni, człowiekiem, chociaż z Ziemi przybyłym, uśmiechali się tylko chytrze, podobnie jak Elem, gdy mu mówił, że »Stary Człowiek« dawno umarł i on nie ma z nim nic wspólnego.
Zaprzestał tedy bronić się napróżno, odkładając usunięcie tego przedziwnego nieporozumienia na stosowniejszą porę — i szedł ku Morzu Wielkiemu w orszaku nieproszonych wyznawców swoich, jak młody i jasny bóg, dwakroć wierną rzeszę wzrostem przewyższający.
Mężczyźni zabiegali mu drogę drobnymi kroczkami i skar-