Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

myśl tę szybko odrzucił od siebie. Postanowienie jakieś twarde ścięło rysy jego młodej twarzy.
— Jacy są ci szernowie? czy podobni do ludzi? — zapytał.
— Nie, nie! Oni są straszni!
— Straszni, straszni! — zawołali mnisi.
Marek zwrócił pytające oczy na Elema. Na twarzy zakonnika malował się wstręt, z bolem wprost graniczący. Pochylił głowę, a po chwili wykrztusił:
— Straszni są. Sam ich, panie, zobaczysz.
— Chcę wiedzieć teraz. Czy mają co ludzkiego w sobie?
— Nic. Okrom rozumu. A i ten jest inny, bo zła i dobra nie rozróżnia.
— Jak wyglądają?
— Mniejsi są od nas. Tak, jeszcze mniejsi. Mają skrzydła, ale tylko z trudem ich używają. Umieją wydawać głos i mowę ludzką potrafią zrozumieć, między sobą jednak porozumiewają się zapomocą świetlnych rozbłyśnięć na czole... Ach! są straszni! i ohydni! ohydni! i źli...
Marek powstał. Dookoła niego byli teraz wszyscy Bracia zgromadzeni; nie opodal leżał ogromny stos ciał i kości, ze wzgórza słonecznego zniesionych. Ruszono też z miejsca namioty stare i podkładano pale i płótna, ażeby płomieniom dać lepszą strawę. Elem, spostrzegłszy, że Zwycięzca przygląda się stosowi, przerwał opowiadanie i pojrzał mu w twarz pytającym wzrokiem.
— Czy mamy ich spalić? — rzekł po chwili.
Marek nie odpowiadał. Więc mnich przystąpił ku niemu bliżej i odezwał się znowu:
— Panie, czy mam stos podpalić? Czy wolno im już spocząć, a nam wracać do ludzi? Do domów naszych i do rodzin niegdyś opuszczonych?
Zwolna i jakby z wahaniem Marek pochylił głowę.
— Tak, — wyrzekł nareszcie — przyjmuję swój los...