Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 292.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   284   —

Mataret, pokrzepiony nieco, stanął znów, przyjął go dobrotliwie i zaraz na wstępie obiecał wziąć go do swojego boku, jeśli mu tylko będzie posłuszny.
Mataret patrzył przez pewien czas na dawnego mistrza a potem towarzysza niedoli ze zdumieniem, graniczącem wprost z nieufnością wobec swych zmysłów. Nie dowierzał własnym oczom i uszom i nie mógł wyrozumieć, czy Roda mówi poważnie, czy też kpi tylko...
— Ależ powiedz mi, co się stało — wybąknął wreszcie.
— Mówiłem ci już, że należy mi się tytuł ekscelencji.
— Skąd? Jak?
— Świat uratowałem!
— Co?
— Uratowałem porządek społeczny!
— Nic nie rozumiem.
— Naturalnie. Zawsze byłeś tępy... Gdyby nie ja, jużby to miasto dzisiaj nie istniało.
— Więc rewolucja — ?
— Zgnieciona! zgnieciona dzięki malutkiej maszynce, którą ja bohatersko z narażeniem własnego życia uniosłem z domu tego Jacka przeklętego.
— Jakże to?
W Rodzie odezwała się dawna żyłka oratorska. Zapomniał o nowej swojej powadze i wyskoczywszy nabytym na Ziemi narowem na krzesło, mówić począł w ożywieniu, wymachując przytem rękami:
— Tak, tak! nie w ciemię mnie bito. Skradłem naszemu czcigodnemu opiekunowi, a raczej zdobyłem na nim piekielną maszynę, którą mógł był świat cały w powietrze wysadzić! Uniosłem ją tu, na piersi i czułem, że los Ziemi niosę, rozumiesz? los tej Ziemi, która i dla nas, ludzi z Księżyca, matką była przedwieczną... Serce mi drgało żywiej; snadź Bóg mnie tu sam sprowadził, abym ją i plemię człowiecze ocalił...
Zamilkł na chwilę, spostrzegłszy snadź, że dziwnie te