Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 235.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   227   —

Ona patrzyła przez pewną chwilę, jakby niepewna, oczom własnym niedowierzająca.
— Serato? — powtórzyła z odcieniem jakiegoś zdumienia.
— Słucham.
Aza liczyła coś półgłosem, oczu zeń nie spuszczając.
— Sześć... dziesięć... osiemnaście, nie! dwadzieścia! Tak jest. Dwadzieścia lat.
Nyanatiloka zrozumiał i uśmiechnął się.
— Tak. Przed dwudziestu laty opuściłem Europę, na Cejlon się udając.
— Ja byłam dzieckiem, małą dziewczynką w cyrku... Pamiętam... Mówiono wówczas, że Serato ma lat czterdzieści.
— Czterdzieści i cztery — poprawił.
Jacek, który śledził tę rozmowę z rosnącem zajęciem, zerwał się teraz z krzesła.
— Ty! tybyś miał sześćdziesiąt kilka lat obecnie?
— Tak. Czy cię to dziwi?
Jacek cofnął się o krok, nie wiedząc co myśleć, z oczyma w spokojnej twarzy pustelnika utkwionemi.
— Wszak to jest młody, trzydziestoletni człowiek — szeptała Aza, jakby do siebie, w bezbrzeżnem zdumieniu.
— Młodszy jest, niż wtedy, gdym go widziała, przed dwudziestu laty. To nie może być.
— Dlaczego?
Wypowiadając ten wyraz zwrócił się twarzą na przelotną chwilę ku Azie i uderzył ją owem spokojnem spojrzeniem chłodno patrzących oczu.
Zamilkła nagle, nie wiedząc nawet dlaczego ogarnia ją lęk niewytłumaczony. Przyszła jej na myśl bajka jakaś odwieczna, gdzie trup zaklęciem strasznem przy sztucznem życiu i przy młodości utrzymany, rozlał się, gdy je złamano, w okamgnieniu cuchnącem błotem około własnych kości.
Krzyknęła lekko i cofnęła się wstecz.
Nyanatiloka tymczasem mówił do Jacka: