Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 223.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

wiele mu stosunkowo czasu było na to potrzeba, aby odgadnąć, że o tajemnicę tu chodzi jakiegoś wynalazku — straszną i potężną — która posiadaczowi zapewnićby mogła bezkarność, moc i przewagę.
Zrozumiał, że wydobycie tej tajemnicy było celem kilkakrotnych odwiedzin Grabca, a także niewątpliwie i tego przedłużającego się pobytu Azy w domu uczonego.
Roda wbrew dotychczasowym swoim zwyczajom, milczał, patrzył i czekał.
— Przyjdzie moja godzina! — myślał. — Jako tamtemu opanowałem wóz, tak spróbóję przy sposobności i temu wydrzeć jego maszynę.
Rzeczywiście wszyscy o tę maszynę walczyli. Grabiec, niepojętą dla siebie śmiercią Łachcia dotknięty i w działaniach swych osłabiony, tem więcej parł na Azę, aby się śpieszyła... Pragnął mieć w ręku straszną, niszczącą potęgę i stawiać warunki, społeczeństwu, światu — bez walki zwyciężać.
Bo mimo wszystko, w chwilach spokojnego rozmysłu strach go ogarniał przed tą burzą, którą oto rozpętywał. Poruszył podziemne moce, rzucił zarzewie w olbrzymie masy zastygłego w fizycznej pracy robotnika — i już dziś przed wybuchem zląkł się, widząc, jak fala się wznosi, wydyma, rośnie. Chciał to morze na smycz niejako wziąć i w służbie wiedzących tego świata puścić na ohydną, cywilizowaną trzodę ludzką — a uczuł rychło, że gdy ono się raz rozpęta, nie będzie miał nad niem władzy nikt, gdy się rozwichrzy i rozkołysze, nikt go napowrót między połamane tamy nie wciśnie.
Pewnego jesiennego popołudnia, przeleciawszy z Józwą w parę godzin szmat kraju, odwiedziwszy po drodze ogniska ruchu, podsyciwszy tu i owdzie ogień już płonący, zażegłszy go gdzieindziej, opuścił się na puste, słońcem spalone wzgórze ponad wiecznem miastem. Rozmawiali przez jakiś czas o dziennych sprawach rozszerzającego się wciąż sprzysiężenia,