Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 207.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XVI.

Blady, cichy świt wstawał ponad Tatrami... Nyanatiloka siedział nieruchomy, jakby zastygły, twarzą ku zachodzącemu księżycowi zwrócony. Oczy miał przymknięte, dłonie zaplecione około kolan. Zimna rosa poranku pokrywała ciało jego nawpół nagie i lśniła ściekając kroplami po długich, czarnych włosach. Kilka świerków rozłożystych chwiało się nad nim w wietrze, zawiewającym czasem od turni, których szczyty poczynały już różowieć w pierwszych promieniach wschodzącego gdzieś za skałami słońca. Cisza była doskonała, świat cały obejmująca; zdawało się, że usnął w niej nawet potok daleki, nie śmiejąc szmerem mącić tej przedziwnej godziny łaski i zamyślenia.
Nyanatiloka nie wznosząc powiek, poruszał zwolna wargami, jakby się modlił szeptem Istocie wszechrzeczy.
— Bądź pozdrowione niebo, — mówił cicho — bądź pozdrowiona ziemio i duszo moja, które wszystkie jednem jesteście, pomyśleniem stworzone, w pomyśleniu żywe...
»Dzięki ci, duszo moja, że czujesz niebo i ziemię, dzięki ci, żeś zrozumiała swój prapoczątek i wiesz, że końca ci nigdy nie będzie! Wraca wszystko do morza, do obfitości i mocy i kropla żadna nie jest stracona, choćby na piasek padła lub skały, ale długa jej droga i praca mozolna.
»Nie skróci się obieg rzeczy doczesnych, bo niczem jest