Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   184   —

miar wyłącznie, a nie Rody, chcącego jedynie pognębić znienawidzonego przybysza.
— Spadliśmy niespodziewanie na Ziemię, — kończył, a co dalej było, wie pan zarówno dobrze, jak i my sami. Kłamaliśmy w strachu, aby się tutaj na nas nie mszczono; byliśmy słabi wobec was, bezradni i osamotnieni. Teraz zna pan już całą prawdę. Niechaj pan uczyni, co pan uważa za stosowne, jeśli pan jednak ma istotnie zamiar udać się na Księżyc, to niech to pan robi spiesznie, bo Marek może naprawdę potrzebować pomocy.
W milczeniu wysłuchał Jacek długiego opowiadania. Brwi zwolna ściągały mu się ponad oczyma, aż sparły się w łuk twardy i nieruchomy. Wargi zacisnął, oczy wytężył przed siebie...
— Pojedziecie ze mną na Księżyc, — rzekł naraz, do karłów się zwracając.
Mataret przyświadczył ruchem głowy.
— Tak, panie, pojedziemy.
Roda pochylił się również na znak zgody, ale w duszy zaprzysiągł sobie, że wszystkich środków raczej użyje, niźli zgodzi się dobrowolnie na tę drogę, podczas której byłby najzupełniej w mocy człowieka, mogącego się mścić na nim. Niedługi pobyt na Ziemi wystarczył mu już, aby zrozumiał, że tutaj chroni go bądź co bądź prawo równe dla wszystkich i żadna krzywda stać mu się nie może, dopóki mu winy ktoś nie dowiedzie, ale tam — lecieć samotrzeć przez otchłań wszechświata z przyjacielem wroga swojego...!
W głowie Jacka tymczasem myśli wartkim prądem płynęły. Obejrzał się pomimowolnie na Nyanatilokę, ale ten znikł kędyś, cicho z pokoju się wysunąwszy, więc nie mając mówić do kogo, ujął skroń w obie ręce i zadumał się głęboko nad losem przyjaciela, nad zamierzoną podróżą, nad tem, co tutaj zostawia i tam co zastać może.
Wir, który się tutaj zerwie lada chwila! Nie chciał w nim