Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XIII.

Właśnie pan Benedykt siedział w swoim gabinecie przy biurku, zarzuconem fotografiami Azy, kiedy przyrząd automatyczny, oddawna już zastępujący niezręcznych a kosztownych, lokajów, oznajmił mu, że ktoś pragnie się z nim widzieć.
Zacny staruszek nie rad był natrętowi. — Po owem niefortunnem zajściu w Aszuan zmuszony był zerwać wszelkie stosunki ze śpiewaczką, która więcej na oczy nie chciała go widzieć. Przez jakiś czas nie mógł sobie dać rady zupełnie. Nazbyt przywykł do próżniaczej włóczęgi po świecie i towarzyszenia divie, która wprawdzie nigdy przesadnie dlań łaskawą nie była, ale przyzwyczaiwszy się nawzajem widzieć go koło siebie, nieraz kpiny przyjaznym osładzała uśmiechem. Nie wiedział po prostu, co ma teraz robić ze sobą i z czasem swoim, którego naraz zaczął mieć bardzo dużo. Zbyt cenił swą wartość — chociaż byłby w kłopocie, gdyby mu kazano określić, na czem ona polega, — aby nie być przekonanym, że wcześniej czy później Aza zatęskni za nim i błąd swój uznawszy, w skrusze a pokorze zawezwie go znowu do siebie. Ale tymczasem tygodnie mijały w próżnem oczekiwaniu, a śpiewaczka znaku życia nie dawała.
Wreszcie brakło mu cierpliwości i postanowił się zemścić.
— Ożenię się, — pomyślał, — i o niej nie chcę już wiedzieć!