Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   157   —

I pod ciężarem Słowa najbardziej znikoma nicość eteru rozfalowała się w siły, światłem rozbłysła i ciepłem, zadrgała elektrycznością i poczęły iść przez nią dreszcze materji: elektrony, atomy, drobiny, w kosmiczny pył się zbijające, w gwiazdy i słońca i systemy słońc.., i w gromady systemów, w mleczne drogi, w wszechświat.
Słowo!
»Wszystko się przez nie stało, a bez niego nic się nie stało, co się stało...«
Błogosławieni ci, którzy wierzą!
Błogosławieni owszem, którzy nie widzieli, a uwierzyli!
Jak wzbudzić w sobie ten płomień, mówiący ustawicznie: tak! — jedynie twórczy i dający moc prawdziwą a spokój?
Wiara i czyn są ponad myśleniem i wiedzą, ale tak trudno, tak trudno, tak trudno rękami je z zewnątrz dosięgnąć, gdy się nie obudziły w duszy same.
A zresztą — może to wszystko śmieszne są rzeczy, tęsknoty rozbudzonej fantazji jeno, której nie należy dawać do siebie przystępu?
Odrzucił w tył głowę.
Nad morzem rozkołysanem, na niebie pośród gwiazd smuga światła olbrzymia, wodotrysk białego ognia, ginący mgłą rozperloną gdzieś u zenitu, jasną głową niemal o widnokrąg na zachodzie oparty...
Kometa, która pojawiła się niespodziewanie przed kilku dniami i za kilka dni, o słońce się otarłszy, zniknie z jego pobliża na wieczność, na wieczność całą!
Świecące nic, na miljony kilometrów przestrzeni rzucone, symbol i żywy obraz świata całego...
Mimowoli przypomniał sobie, jak przed wiekami dawnymi obawiano się komet, mając je za zwiastuny nieszczęścia lub wojny, i w tej chwili przyszedł mu na myśl Grabiec...
Czyżby to była jego kometa?... Jego, który z czynem na świat ten chce iść, wzgardziwszy dumnie wszystkiem, co jest