Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   125   —

Słowa jej były jak tchnienie, które zaledwie można uchem pochwycić.
— Chcesz?...
— Azo!
— Powiedz mi tajemnicę swoją, daj mi w rękę swoją moc, a będziesz mnie miał...
Jacek powstał i cofnął się o krok. Blady był śmiertelnie. Usta zacisnął i patrzył przez chwilę w milczeniu na zdziwioną jego ruchem dziewczynę.
— Azo, — zaczął wreszcie, z trudem słowa wymawiając — Azo, kocham cię, czy pragnę, mniejsza o to; mniejsza, jaka jest moja tajemnica i moc, ale ja nie chcę cię... kupować, jak inni.
Wyprostowała się dumnie.
— Jak inni? Kto się może pochwalić, że widział sam jeden mego ciała cud? Kto mnie posiadał?
Szybkie, zdumione spojrzenie rzucił Jacek na jej twarz. Schwyciła je w przelocie i zaśmiała się.
— Dla jednego... mniej niż uśmiechu, mniej niż spojrzenia, ludzie się włóczą u moich nóg i giną, gdy ja tak chcę! Nikt nie miał jeszcze ceny, aby mnie kupić. Dzisiaj za mnie trzeba dać świat!
Patrzył na nią oniemiały, z zapartym oddechem i czuł, że mówi prawdę w tej chwili. A ona pochyliła głowę i ściągnąwszy brwi, jakby pod wpływem przypomnienia jakiegoś rzuciła jeszcze:
— Nazbyt wiele brudu znieść musiałam dzieckiem, aby się brudzić jeszcze i teraz. Brano mnie i poniewierano, gdym bezbronna była, ale ja się nie dałam nikomu — z wyjątkiem jednego człowieka, którego ty wysłałeś na księżyc!
— Azo!...
Posłyszała w jego głosie nutę przedziwną, gdzieś z krwawej głębi serca dobytą, i naraz wezbrało w niej okrucieństwo kobiece. Zrozumiała, że ma w ręku narzędzie tortury dla niego,