Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   124   —

czoła. Lekko, lekko, jakby wiatr cichy, słońcem przepojony włosy mu spadłe odrzucał ze skroni...
Jak tam — na granicy pustyni...
Uczuł słońce w powietrzu piersiami wciągane, w krwi, co coraz gorętsza, tętnice rozpierała, oczy mu ćmiąc i myśli w dziwny taniec porywając za sobą... I słodycz niewysłowiona, obezwładniająca, która nagle całą istotę falą zalewa.
Jak tam — na granicach pustyni...
Pochylił się czołem do jej rąk, — uniosła mu nieco głowę.
— Kochasz mnie?
Wionęła mu tem słowem w twarz z pobliża, usta naprzeciw ust jego wzniesionych trzymając.
— Tak.
Stała nad nim ze świadomem uczuciem przewagi nieodpartej, przemożnej: oto w tym człowieku, jak dziecię w dłoniach jej cichym, wiedza świata niezgłębiona, mądrość cała najgórniejsza do stóp jej się chyliła. Przez piękność swoją i płeć mogła jej rozkazywać teraz tak, jak rozkazuje już tym twórcom wszystkim, poetom, malarzom, muzykom, co pono wyżsi mają być od niej! — jak tłumowi rozkazuje, bogaczom, dostojnikom, starcom i młodzieży.
Zamajaczyły jej w pamięci słowa Grabca, niedawno do niej wypowiedziane:
— Mistrz Jacek ma wynalazek tajemniczy i straszny. On go sam nie wyzyska, lecz kto go opanuje będzie królem świata samowładnym.
Królem świata!
Schyliła się ku niemu jeszcze więcej. Drobne pasma jej włosów, opadłe ze skroni, muskały białe czoło mędrca.
— A wiesz, że ja piękna jestem? Piękniejsza niż życie, niż szczęście, niż sen?
— Tak...
— I ty nigdy jeszcze ust moich nie całowałeś...