Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   123   —

— Zostań!
— Nie chcę. Czas mi już... Przed zachodem słońca trzeba mi już być nad Morzem Śródziemnem, w powietrzu, wysoko...
— Dlaczego to mówisz, gdy wiesz, że tu zostaniesz?
Usiadł zwolna, posłuszny.
Naturalnie, że zostanie. Chwilę jeszcze, czy godzinę. Uczuł, że zostałby przy niej zawsze, gdyby tego chciała. A równocześnie zrozumiał, że ona nie zechce tego nigdy, bo on sam nie umie chcieć, wyszedłszy jakoś śmiesznie po za nawias życia i prawiąc jej teraz o samotnej piękności, zamiast ręce wyciągnąć i na pierś ją wziąć, na usta, siłą opór jej zmóc, jeśliby się jaki pojawił.
Widział, że jest piękna, ponętna, kusząca, jedyna. Przeczuł, że cała rozkoszą jest i szczęściem. Mgła jakaś gorąca do mózgu mu uderzyła — wpatrzył się w nią oczyma, w których powoli palić się poczynało zapamiętanie miłosne, bezdenne i smutne jak śmierć.
W krwi jego, co napozór myśli jeno wybujałej służyła, jak światłu oliwa w lampie starodawnej, falowania się budziły i dreszcze — z przedwiekowych przypomnień, z tych czasów może, kiedy jacyś jego przodkowie świat złotym mieczem zaprzepaszczali dla jednego błysku uwodzicielskich oczu. I jak morze, wydymające swe wały ku księżycowi, tak biła krew jego ogromnym przypływem ku tej wielkiej tajemnicy życia, jaką jest miłość, — ku tajemnicy zgubionej już niby na wyżynach, a przecież żywej i przypominającej się ciągle w oddechu ust, w serca uderzeniu, w tętnie, drgającem w nurtach żył.
— Aza!... — szepnął.
Zbliżyła się ku niemu.
— Co?...
Patrzyła nań z pod powiek spuszczonych wzrokiem, który zdawał się zasypiać w omdleniu, jak u obezwładnionej spojrzeniem węża gazeli, ale usta jej drgały drapieżnie, świadcząc, że nie ona tutaj jest ofiarą... Wyciągnęła dłonie i dotknęła jego