Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 123.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   115   —

Ale Grabca powstrzymywać nie chciał i nie mógł. Przedewszystkiem czując, że w zasadzie on ma słuszność w tem co mówi, następnie zaś wiedząc, że i tak na nicby się to nie zdało.
Myślał o tem w hotelu, zamykając małą torbę podróżną, którą brał z sobą na samolot.
W tej chwili zapukano do drzwi. Obejrzał się żywo.
— Kto tam?
Przyszło mu na myśl, że może to być posłaniec od Azy, a chociaż niby postanowił odlecieć nie widząc się z nią, serce mu dziwnie radosną nadzieją zabiło.
Z pewnem rozczarowaniem ujrzał na progu znanego sobie lokaja, którego mu do posługi przydano.
— Ekscelencjo, wedle życzenia samolot jest już gotowy.
— Dobrze. Zejdę zaraz. Czy pytał kto o mnie?
Lokaj zawahał się.
— Ekscelencja nie kazał wpuszczać nikogo.
— Kto był?
— Posłaniec.
— Skąd? Od kogo?
Zawołał to mimowoli tak głośno, że aż mu się wstyd zrobiło, zwłaszcza gdy spostrzegł, jak po wązkich ustach lokaja przebiegł uśmiech dyskretny.
— Z Old-Great-Cataract-Palace. Zostawił list.
Podał Jackowi podłużną, wązką kopertę.
Jacek rzucił okiem na papier.
— Kiedy to przyniesiono?
— Przed chwilą właśnie.
— Tak... dobrze — mówił, przebiegając oczyma kilka wierszy dużem, wyrazistem pismem skreślonych.
— Każcie samolot wtoczyć z powrotem do hangaru; pojadę później.
Jak stał w podróżnem ubraniu skoczył do liftu i w chwil parę był już na dole. Do mieszkania Azy w Old-Great-Cata-