Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 117.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   109   —

jakby z jakiegoś snu, w którym nie był sam sobą. Przerażenie go ogarnęło.
— Jakto? — powtarzał w myśli — przecież miałem już tyle...
Zdawało mu się, że wszyscy patrzą nań i śmieją się. Cofnął się chyłkiem od stołu, jakby uciekał. Krew pulsowała mu w skroniach, — ckliwe ciarki rozchodziły się po całem ciele. Teraz dopiero myślał przytomnie o swojej grze — wszelkie momenty, na które przy stole nie zważał, stawały mu żywo w świadomości. Zaczął rozumować: Trzeba było przejść do koloru czarnego, bo widocznie była »passa«. Wystarczyłoby parę sztuk położyć na »noir« i czekać spokojnie. Byłby majątek. A jeśli nie, to już raczej należało odstąpić, kiedy zauważył, że mu się nieszczęści. Przecież tak robił zawsze do tej chwili. Gdyby był odszedł przed kwadransem, byłby miał...
Liczył w pamięci ile mógł mieć przed kwadransem.
A teraz?
Wsunął rękę do kieszeni i chodząc po sali ze spuszczoną głową, przeliczał pozostałe złoto. Potrącał ludzi, albo ustępował im niezgrabnie z drogi, wchodząc innym na palce. Ktoś syknął przez zęby, ktoś obdarzył go niezbyt pochlebnym epitetem. Nie zważał na to; nie słyszał poprostu.
Monety w kieszeni palcami przeliczane mieszały mu się ciągle, to znowu liczby zapominał i zaczynał rachować na nowo.
Wreszcie stanął i nie krępując się już obecnością patrzących nań ludzi, garstkę złota ostatnią na dłoń wysypał, licząc. Miał mniej więcej tyle, co przed rozpoczęciem gry — właściwie tedy nic nie stracił oprócz pieniędzy wygranych.
Powiedział to sobie niemal głośno, niby na pocieszenie, ale mimo to nie mógł się pozbyć ogarniającego go przygnębienia, które z każdym momentem podobniejsze było do rozpaczy.
Był bogaty — przed chwilą. Tak jest, to co wygrał było już niewątpliwie jego własnością, a był to przecie majątek zdolny mu dać na zawsze tę wolność, tę swobodę, to życie, za