Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 095.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   87   —

Obejrzał się ze ściągniętemi brwiami, nie rad, że go ktoś śledzi i słucha jego słów.
Stał tuż za nim pod baldachimem ogromnych liści rosnącego obok bananu człowiek młody i smukły, w obcisłym stroju awiatora, z puklami włosów kędzierzawych, wypadających z pod zsuniętego nieco w tył kaptura.
— Mistrz Jacek!
Zadrgał mu w głosie obok zdziwienia jakiś szacunek mimowolny, choć bez śladu uniżenia.
Uczony wyciągnął dłoń ku pisarzowi. Podali sobie ręce w milczeniu.
Stali jakiś czas bez słowa obok siebie; Jacek patrzył na klatkę rojną od małpiej gawiedzi ze zwykłym, pobłażliwym w smutnych oczach uśmiechem; Grabiec odwrócił się w bok, gdzie między strzępiastemi koronami palm niżej sadzonych błyskał ogromnem i szklisto-mętnem zwierciadłem daleki zalew nilowy. W pośrodku słońce tylko pływało po samotnej toni, przybladłe, jakby na wodzie po wierzchu rozlane, ale u brzegów pełno było łodzi, śpiących w żarze popołudniowym z obwisłemi na łukowatych rejach żaglami. Błyszczące czółna motorowe pochowały się gdzieś, Czy też nie widno ich było zdala z pomiędzy czarnych kadłubów barek, łaskawe liście palm zakryły przed okiem nowe miasto, bogatym a pospolitym stylem swym obrzydliwe... Grabiec miał na chwilę przelotne wrażenie, że czas się cofnął i oto on jest świadkiem wieku jakiegoś, znanego z podań jeno dawnych, kiedy królowie żyli i bogi...
— Słyszałem wczoraj pański hymn Izydy...
Odwrócił się. Jacek nie patrzył nań mówiąc te słowa: oczy miał wytężone na zalew nilowy, w stronę ruin w rozsłonecznionej wodzie tonących.
— Słyszał pan...
— Tak. I gdybym nawet nie wiedział, że to pan, byłbym musiał poznać... Ten krzyk, to wołanie...
Mówił to zwolna, źrenic nań nie zwracając.