Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 042.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   34   —

Roda zamyślił się na chwilę.
— Nie, to niemożliwe. Po jednej, tak gładkiej sztabie wóz nie mógłby biec, przewróciłby się niewątpliwie.
— To prawda — przyświadczył Mataret.
Przesunęli się chyłkiem między kozłami pod szyną, poglądając na nią nieufnie i szli znowu dalej z troską i niepokojem w sercach. Obcymi się czuli na tej Ziemi, która, wedle zwalczanej przez nich na Księżycu legiendy, miała być pono kolebką ludzi pierwotną, a im się wydała straszną i pustą. Roda, nużąc się szybciej od towarzysza, przystawał co chwila i skarżył się na nieznośny upał, który, chociaż nie dochodził księżycowych żarów w południe, dotkliwszym im się wydał w gęstem ziemskiem powietrzu. Naokół zaś, wśród żółtej piasku roztoczy — nigdzie cienia nie było. Jeno tam gdzieś daleko przed nimi majaczyły skały jakieś o dziwnych kształtach, w oślepiającem słońcu aż białe, a pośród nich coś, jakby olbrzymie pióropusze strzępiaste na wysokich, zlekka wygiętych słupach.
Dążyli tedy ku owym skałom, resztę sił wytężając w nadziei, że chłodu trochę znajdą pod niemi, gdy naraz zwróciły ich uwagę cienie jakieś, przemykające przed ich oczyma szybko po piasku. Roda odwrócił się pierwszy i dostrzegł na niebie, między sobą a słońcem, niby stado ptaków potwornych o szerokich białych skrzydłach i spłaszczonych ogonach. Mataret zauważył u niektórych, bliżej lecących, że zamiast nóg miały koła pod sobą, a posuwały się w powietrzu chyżo, nie poruszając rozpiętemi skrzydłami. Natomiast przed głową ich, niewyraźnie się od ciała odcinającą, szedł jakiś wir, który zaledwie z trudnością można było okiem złapać.
Zniknęły rychło w stronie, ku której i pierwszy potwór błyszczący był podążył.
— Na Ziemi wszystko jest straszne — wyszeptał Roda zmartwiałemi usty.
Mataret nie odpowiadał. Gdy patrzył za ptakami, uderzyło