Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 035.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




III.

Mataret, odzyskawszy przytomność, nie umiał sobie przez długi czas zdać sprawy z tego, co się z nim stało właściwie i gdzie się znajduje. Przecierał oczy kilkakrotnie, niepewny, czy to istotnie ciemność nieprzenikniona go otacza, czy też powieki ma jeszcze zamknięte. Przypomniawszy sobie, że jest w wozie, który pędził z Księżyca na Ziemię, usiłował bezskutecznie zapalić światło elektryczne. Naprzód długo nie mógł znaleść guzika — w wozie było dziwnie wszystko poprzewracane, a gdy go wreszcie wyszukał, napróżno naciskał go palcem. W przewodach coś się widocznie zepsuło: noc nie ustępowała.
Począł w ciemności wołać na Rodę. Przez długi czas nikt nie odpowiadał, aż wreszcie posłyszał stęknięcie, które mu dało przynajmniej znać, że towarzysz jego żyje. Po omacku posunął się w stronę, skąd głos go dochodził. Trudno mu się było orjentować w położeniu. Przez cały czas podróży wóz własnym ciężarem pod wpływem przyciągania — naprzód Księżyca a potem Ziemi — tak się obracał, że podłogę jego zawsze mieli pod nogami, — teraz Mataret posuwając się zauważył, że pełza po wklęsłej ścianie pocisku.
Znalazł mistrza i wstrząsnął nim za ramię.
— Żyjesz?
— Żyję jeszcze.