Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




I.

Nie umieli sobie zgoła określić czasu, który upływał. Godziny długie mijały, nieznaczone na żadnym zegarze, — pocisk pędząc w międzygwiezdnej przestrzeni, wpadał z otchłani świata słonecznego w rzucony na bezmiar cień Ziemi, a wtedy nagła noc i mróz obejmowały zamkniętych w stalowej łupinie mimowolnych podróżników... I znowu w czasie krótszym niż jedno mgnienie oka, bez przejścia żadnego — zupełnie niespodziewanie, kiedy marzli już z zimna, strachem bezgranicznej i napozór wiecznej nocy obłąkani — wpadali znów w światło, które ślepiło im źrenice i rozgrzewało wkrótce do żaru niemal ściany ich wozu.
Ruchu nie odczuwali zgoła. Księżyc tylko malał za nimi i świecąc coraz żywiej, stawał się zwolna podobnym do tej gwiazdy zmiennej, co ziemskie noce rozjaśnia. Widzieli, jak cień go zwolna z jednej strony zakrywał i wrzynał się poszczerbionem półkolem w po raz pierwszy oczom ich pokazaną Wielką Pustynię... Ziemia natomiast rosła na czarnem, gwiazd pełnem niebie i wydymała się do potwornych rozmiarów. Blask jej srebrny i mocny bladł, rzednął niejako, — kiedy sierpem olbrzymim już połowę niebieskiej otchłani zajęła, wydawała się jak gdyby zrobiona była z opalu, przez którego mleczną barwę przebijały różne kolory mórz, łanów, piasków. Śniegi jeno gdzie-