Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 387.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Siedziałem już w wozie, gdy doleciały mnie jeszcze ostatnie jej słowa:
— A tutaj przyjdzie znowu dopiero po wiekach, po wiekach... gdy się dopełni...


W Mieście Umarłych.

Oto więc jeszcze żywemi oczyma patrzę na przedwiekową przeszłość Księżyca i widzę obraz tego, co po wiekach będzie na Ziemi...
Pustka, pustka i gruzy!
Straszliwą przebyłem drogę! Włosy mi stają na głowie, gdy pomyślę o tej samotności bezdennej i o przeprawach owych przez góry, rozpadliny, pustynie rozległe i martwe. A wszakże daleka mnie jeszcze droga czeka i samotnym już będę — aż do końca!
Zajechałem na »popas« do miasta, gdzie trupom już tylko popasać. Odrzwia bez bram i zawias — nie trzeba ich nikomu przedemną otwierać. Do każdego domu można wejść przez wyłom w ścianie, z niespożytych, zda się, niegdyś murowanej głazów; z każdej izby można patrzyć na straszliwe słońce przez szczątki zwalonych sklepień.
Ja, obłąkany strachem w pustce i samotności na początku drogi, nie boję się już tego nad wszelki wyraz straszliwego miasta, z którego bram wyszły niegdyś zjawiska zmarłych na przyjęcie Tomasza, aby mu powiedzieć, że umrze; nie boję się, bo tak mi się zdaje, że już sam jestem jednym z tych cieniów, które snadź te pustki zamieszkują.
Spędziłem tu parę godzin, zatrzymawszy wóz dla snu i spoczynku. We śnie prześladowały mnie różne głosy. Naprzód zdawało mi się, że słyszę za sobą wołanie księżycowego ludku, błagające mnie, abym powrócił i bronił go przed księżyczanami,