Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 385.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścić po lodzie dalej z powrotem. Drugiej nocy wicher odrzucił ich daleko na zachód, a na domiar złego zepsuł im się motor przy końcu podróży, tak że walcząc z niewysłowionemi trudami, musieli iść pieszo morskiem wybrzeżem, powierzywszy psom ciągnienie sań po piasku.
I oto dotarli wreszcie do krainy Ciepłych Stawów, ażeby się dowiedzieć, że Starego Człowieka już tam niema.
— Więc czego chcecie odemnie? — spytałem wysłuchawszy tego zadziwiającego opowiadania.
— Broń nas, Stary Człowieku! broń! — zakrzyknęli równocześnie obaj posłowie. — Źle nam się dzieje bez ciebie i nieszczęścia na nas spadają! Te potwory drapieżne przebędą teraz niewątpliwie morze, kiedy się już dowiedziały o naszem istnieniu i będą walczyć z nami, gnębić nas, trapić! A ich jest więcej! znacznie więcej, niż nas!
Ze złożonemi rękoma rzucili mi się do kolan; czułem utkwione w sobie pytające, niespokojne i błagalne spojrzenia Jana i jego braci, — Ada tylko była nieruchoma i na pozór obojętna.
A ja stałem, do głębi wstrząśnięty, wahający się jeszcze, niepewny co powiedzieć, co zrobić, uderzony nie tyle możliwością najazdu owych istot na ludzką kolonję księżycową, co samą wieścią, że tu żyją jakieś istoty i rozumne, jak się zdaje. — Była chwila, kiedym już myślał wyrzec się ostatniego szczęścia, umiłowanego zamiaru przesłania wieści o sobie ziemskim braciom moim, aby pozostać wśród księżycowego pokolenia, poznać owe dziwne, potworne narody, mieszkające za morzem, o których istnieniu dowiedziałem się dopiero teraz, przypadkiem, po pięćdziesięcioletnim tu pobycie, a w razie potrzeby bronić przed niemi potomstwo moich pomarłych przyjaciół.
Ale krótko trwało to wahanie. Jakiś bezbrzeżny smutek