Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 296.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Umierająca urwała na chwilę, jakby nagły wstyd, nie blednący nawet wobec śmierci, głos jej zatamował, — ale ja wiedziałem, o jakim ona południu mówiła! —
— W ów czas, — podjęła znowu — byłeś mi już blizki i patrzyłam na ciebie, oczekując, że uczynisz coś, może strasznego, ale coś takiego, co mnie wybawi od... tamtego, który mnie tylko wstrętem zawsze przejmował, a zmusi do podlegania tobie, — lecz tyś mną pogardził, czy też byłeś za dumny... A ja, przyznaję się, chciałam tego, chociaż może byłabym zła i dla ciebie przez pamięć tego pierwszego, mojego, za którym przyszłam na Księżyc.
Mówiła to głosem stłumionym, aż wtem, z nagłym wybuchem, podnosząc ręce ku skroniom zakrzykła:
— Czemuś ty Piotra nie zabił!? —
W tej chwili posłyszałem stłumiony jęk za sobą. Było w nim coś tak strasznego, że mimowoli zerwałem się i odwróciłem głowę. — We drzwiach, dłonią o uszak oparty, stał Piotr, blady jak trup i patrzył na nas szeroko rozwartemi oczyma. Musiał stać tu już dość długo i słyszał zapewne wszystko, co Marta do mnie mówiła.
Gdy zauważył, że go spostrzegłem, postąpił chwiejnie parę kroków naprzód i zabełkotał coś niezrozumiałego.
Marta ze stłumionym okrzykiem wstrętu odwróciła się ku ścianie.
— Przepraszam — wyjęknął Piotr — przepraszam; to mimowoli... Nie chciałem...
W tej chwili rozległy się w drugiej izbie głosy i tupotania.
— Dzieci! — zawołała Marta i wyciągnęła ręce. Ale dziewczynki onieśmielone zatrzymały się w progu i tylko Tom przypadł do niej, więc wzięła jego głowę w drżące dłonie i przygarnęła ku łonu.