Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 218.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sferę i wysychający grunt. Gdyby nie one, życie byłoby tu niemożliwe.
Nie będę opisywał naszej popołudniowej podróży; przeszła bez wypadków. — Krajobraz tylko zmieniał się przed nami ciągle, a z nim i roślinność, choć zaznaczyć wypada, że flora na tym globie, nie mającym wyraźnych stref, jest znacznie jednostajniejsza, niż na Ziemi.
Zbliżał się już wieczór, kiedy dostaliśmy się w miejsce, gdzie rzeka, zwolniwszy biegu, poczęła się rozlewać szeroko i tworzyć liczne mielizny, utrudniające nadzwyczaj żeglugę. Przyszło nam na myśl, że ma to być zapowiedzią niedalekiego ujścia.
— Zobaczymy morze — mówiliśmy sobie, obracając oczy ku słońcu, jakby chcąc się upewnić, że jeszcze wystarczy dnia, aby dotrzeć do tego upragnionego celu podróży.
Ale tymczasem żegluga stawała się coraz trudniejszą. Uwięzgnęliśmy parę razy na mieliznach, tak że wreszcie postanowiliśmy zamienić znów statek na wóz i puścić się dalej drogą lądową.
Zachód słońca zastał nas u podnóża niewysokich, zrzadka jakąś niby trawą porosłych wydm piaszczystych. Przeczuwaliśmy, że za niemi znajduje się już morze; zdawało nam się nawet, że słyszymy wielki, stłumiony łoskot fal i czujemy rozchodzącą się w powietrzu ostrą woń morskiej wody. Dlatego też gnani niecierpliwością, mimo zapadający zmrok, nie przerywaliśmy podróży.
Mrok zgęstniał już znacznie, kiedy dostaliśmy się nareszcie na szczyt owych wydm piaszczystych. Wytężaliśmy wzrok, aby zobaczyć morze, ale niepodobna było nic rozeznać. Przed nami lśniła się tylko upiornie fosforyzującemi roślinami pokryta płaszczyzna; od wschodu, skąd słychać było jakieś bełkotania