Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 209.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pasu, pokazało się, że na dwadzieścia cztery godzin wypadała niewielka garstka zaledwie wypełniająca mały, przenośny piecyk.
— Ależ my pomarzniemy, paląc tak oszczędnie! — zawołała Marta, gdyśmy jej pokazali przygotowane porcje.
Piotr ruszył ramionami:
— Paląc więcej, pomarzniemy jeszcze pewniej — gdyż torfu braknie! Musimy się dobrze okrywać.
— Po cośmy wyjechali z Kraju Biegunowego! — zawodziła Marta. — Tom zimna nie zniesie, — on taki maleńki i biedny.
— Ach! Tom! — szepnął Piotr lekceważąco przez zęby.
Już wtedy spostrzegłem, że każda wzmianka o dziecku drażniła go niewymownie. Dotykało mnie to podwójnie; przedewszystkiem, sam pokochałem ogromnie rozkosznego dzieciaka, po wtóre zaś, chodziło mi o Martę. Namiętnie do syna przywiązana, odczuwała boleśnie niechęć Piotra i nieraz widziałem, jak zwracała nań spojrzenie, w którem wyrzut łączył się z instynktowną obawą. Zauważyłem także, że dziecka nie zostawiała nigdy przy Piotrze, choć mnie powierzała je często, gdy sama musiała się czemś zająć.
— Tom nie jest najważniejszą osobą — mruczał Piotr dalej — i choćby umarzł, nie stałaby się znowu tak straszna szkoda...
Marta znosiła zwykle milcząco podobne uwagi, ale teraz zerwała się nagle i przyskoczyła do Piotra z roziskrzonemi oczyma.
— Słuchaj ty — wołała stłumionym głosem — Tom jest najważniejszą osobą, przynajmniej dla mnie, i nie umarznie, bo pierwej ja zabiję ciebie i twemi kośćmi w tym piecu napalę!
Mówiąc to, błysnęła mu przed oczyma małym indyjskim