Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lada chwila strącimy na tę otchłań... Jestem tak straszliwie znużony. Dokąd my popłyniemy przez ten czarny ocean? Czy może ku Ziemi?... Ach prawda! Ziemia pozostała daleko, daleko w przestworzach niebieskich; tam nie powrócimy już nigdy, chyba duchem...
Duchem? kto to powiedział? Zdawało mi się, że mi ktoś podszepnął to słowo. Duchem — po śmierci... Może śmierć się przyczaiła w tym cieniu i czyha na nas u kresu podróży? Nie! my musimy żyć, musimy Martę ratować, bo ona teraz...
Co ja to chciałem napisać? W głowie mi huczy straszliwy młyn; zdaje się, że mam gorączkę.

Po zachodzie słońca w wąwozach miedzy górami.

Zwlokłem się jeszcze z hamaka. Marta kazała mi się położyć, ale co ona wie! Ja miałem jeszcze coś zrobić czy napisać, — nie pamiętam, ale muszę sobie przypomnieć. Jestem pewien, że utopimy się w ciemności, jeśli nie zrobię... Ale co ja to miałem zrobić? Aha, powiedzieć miałem coś, coś...
Czemu tu jest tak ciemno? Lampa elektryczna wykrzywia mi się, nie wiem dlaczego. Jakaś bomba pękła mi widocznie w głowie, — idźcie precz, psy! — musiała pęknąć, bo głowa mi się rozdyma, pęcznieje, rośnie; jest teraz tak wielka jak Księżyc...
Jakie to zabawne, że my jesteśmy na Księżycu! A może mi się śni tylko? Bo zkądżeby się tu wzięły psy? Była Selena, ale zdechła; były i szczenięta, ale to nie są szczenięta, to są duże psy i pewnie złe... Nawet jest ich więcej, cztery, nie! tam jeszcze kilka, i tam, i tam, rany boskie! zkąd tu tyle psów! — Gdzież jest Woodbell? Coś się z nim stało, ale nie pomnę... Było mu Tomasz na imię...