Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 161.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Noc była się właśnie skończyła i spodziewaliśmy się, że lada chwila szczyt góry, majaczącej przed nami w świetle Ziemi, a świadczącej, że dobijamy już do północnego krańca Mare Frigoris, rozbłyśnie nagle pierwszemi promieniami wschodzącego słońca. Nim się to jednak stało, zauważyliśmy, że czarne niebo od wschodu przybiera barwę nieco jaśniejszą, jakby je zasnuła lekka, opalowo mleczna mgła. Sądziliśmy naprzód, że w jakiś niewytłumaczony sposób pojawia się pod tą znaczną szerokością — minęliśmy już bowiem sześćdziesiąty równoleżnik — światło zodjakalne, widoczne w pobliżu równika i przed wschodem słońca. Ale nie, nie było to światło zodjakalne; niebo osrebrzało się zlekka szeroko nad widnokręgiem i gwiazdy ćmiły się w tym białawym obrzasku. Wkrótce i szczyty Timaeusa — to bowiem był ów krater, do któregośmy się zbliżali, rozpłonęły w słońcu, ale o dziwo! zakwitły na tle nocy jak lekko spłonione róże. Niepodobna było wątpić dłużej; ten świt i to światło różowe zwiastowały nam, że tu powietrze dosyć już gęste, aby się rozświetlić przesiewającymi się przez nie promieniami i barwę ich białą zarumienić.
Przejęła mnie wielka, słodka radość; uśmiechnąłem się do Piotra, zapatrzonego całą duszą w to zjawisko, a potem zwróciłem się do Marty.
— Patrz — zawołałem — dziecię twoje przyjdzie już na świat tam, gdzie będzie można oddychać tak, jak na Ziemi!
Ona wzniosła głowę i popatrzyła ku wschodowi, który powlekał się jak sen lekką złotością, rozlewającą się tak po horyzoncie, jak się po naszych sercach rozlewała nadzieja nowego życia.
Słońce wschodziło powoli, wolniej jeszcze niż dni poprzednich, bo nie szło prosto w górę, lecz słaniało się po łuku pochylonym mocno ku południu i nizko nad widnokręgiem wi-