Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 150.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wątpliwy, że atmosfera jest tu już gęściejsza. Zauważyliśmy i drugą rzecz nader pomyślną: Mare Frigoris jest całe zasłane piaskiem. Widocznie była ta równina niegdyś dnem prawdziwego morza.
Otucha wstąpiła nam w serca, zwłaszcza że Tomasz na pozór przynajmniej miał się lepiej. Zaczynaliśmy się już rozweselać, już się nam zdawało, że lotem ptaka przelecimy tę płaszczyznę i nim nowe słońce wzejdzie, staniemy wraz z Tomaszem w kraju Życia, poczujemy wianie wiatrów, usłyszymy szmer wody, zobaczymy zieleń...
Miało się stać inaczej.
Zaledwie ujechaliśmy kilkanaście metrów po płaszczyźnie. Tomasz odezwał się z prośbą, aby zatrzymać wóz. Najlżejszy ruch męczył go niesłychanie...
— Chcę odpocząć — mówił słabnącym głosem — i popatrzeć na słońce, nim zajdzie.
Stanęliśmy tedy, a on zaczął patrzyć na słońce, lejące mu na twarz całą strugą blaski ostatnie i złote. Patrzył przez chwilę nieruchomie, a potem odezwał się do Marty:
— Marta, jak to jest: Słońce, ty boże jasny... Jak dalej?

A Marta na to, podobnie jak przy pierwszym z Księżyca widzianym słońca zachodzie, stanęła w pełnym blasku, wyciągła ręce i wznosząc ku niknącemu światłu pełne łez oczy, zaczęła pół mówić, pół śpiewać dziwny, w falistych rytmach rozpływający się hymn:

— Słońce, ty boże jasny, odchodzisz od nas do krain, których nie znamy!
Słońce, o światłości nieba, o rozkoszy ziemi, odchodzisz, pozostawiając w smutku nasze oczy, aby zaświecić tym, którzy z ciał już wyzwoleni...
Którzy z ciał już wyzwoleni, a nowych jeszcze nie