Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 143.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do wyschniętego łożyska potężnego strumienia górskiego. I kto wie, czy tędy w istocie nie płynęła kiedy woda, skorzystawszy z drogi, utworzonej przez inne siły?
Blask reflektora przesuwał się po czarnych, bezładnie spiętrzonych głazach, błyskał na czołach wynioślejszych i ginął w głębokich nieregularnych rozpadlinach, a my patrzyliśmy ciągle, nie umiejąc nic postanowić. Wtedy Marta zbliżyła się ku nam.
— Czemu nie puszczacie się w drogę? — zapytała takim głosem, jakby nam wydawała rozkaz.
A potem dodała, wskazując głową Tomasza:
— Ja muszę żyć, dla niego... przy mnie teraz nie potrzebujecie się niczego obawiać...
Spojrzeliśmy na nią w zdumieniu. Co się z nią stało? Nigdy się jeszcze tak do nas nie odzywała. Oczy błyszczały jej dziwnie; w całej postaci, w słowach i w ruchu znać było majestat jakiś nowy a pewny siebie. Oh! jakże ta kobieta jest piękna i godna pożądania!... Varadol wpatrzył się w nią płomiennym wzrokiem, a mnie nagle ogarnęła wściekłość na niego. Chwyciłem go brutalnie za ramię i krzyknąłem cały zapieniony:
— Czy nie widzisz, że nie mamy czasu do stracenia! mów, w tył, czy naprzód jedziemy?
Piotr zwrócił się do mnie gwałtownie i tak przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, gotowi skoczyć sobie do oczu.
Wtem zabrzmiał półgłośny, szyderczy a pogardliwy śmiech Marty. Doznałem nagle wrażenia, jakby mi się skóra jeża wbiła w serce setką kolców. Spuściliśmy obaj wzrok zawstydzeni, a ona odeszła, wzruszając z lekka ramionami. Uczułem, że zaczynam ją nienawidzić.
Ostatecznie postanowiliśmy spuścić się w szczelinę i przebyć ją po zaścielających dno głazach. Łatwiej to było powiedzieć, niż wykonać. Znalazłszy w jednem miejscu tuż pod wscho-