Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czasem mam złudzenie, że nie żywego człowieka, ale trupa widzę przed sobą. Radbym, żeby się już obudził.
Marta ciągle milcząca nie odstępuje od łóżka ani na chwilę. Pokonana znużeniem, zasypia nawet tak, siedząc. Trwa to jednak krótką chwilę; zaraz się budzi i patrzy znów szeroko rozwartemi oczyma na chorego, jakby go chciała wzrokiem uzdrowić. Zaczynam się naprawdę o jej zdrowie obawiać. Tegoby jeszcze brakowało, żeby się i ona rozchorowała. Ale wszelkie przedstawienia z naszej strony na nic się nie zdają. Z trudem możemy ją tylko nakłonić, aby jadła.
Niespokojny jestem, co będzie, jeśli się Woodbell przed nastaniem dnia nie obudzi. Chcielibyśmy zaraz puścić się w dalszą drogę, a boimy się przerwać mu snu. Pierwotnie mieliśmy zamiar zwrócić się od Pica na wschód, aby okrążyć łańcuch Alp, tworzący północno-wschodni kraniec Mare Imbrium, ale ostatecznie udajemy się wprost na północ ku olbrzymiemu pierścieniowi Platona. Piotr po dokładnem zbadaniu map utrzymuje, że uda nam się przedostać przez ten pierścień, wprost na Mare Frigoris, poza którem znajduje się kraj górzysty, ciągnący się aż do bieguna. Toby nam skróciło znacznie drogę.

Na Mare Imbrium, 10° z. dł., 47° pn. szer. księż., 20 godzin po wschodzie słońca dnia trzeciego.

Dojeżdżamy nareszcie do krańca niezmiernego Morza Dżdżów, dla którego przebycia potrzebowaliśmy prawie dwóch miesięcy czasu. Tutaj — są to dwa dni, ale tam na Ziemi tymczasem dwa razy Księżyc się odmienił, dwa razy rozbłysnął w pełni i dwa razy zaćmił się nowiem.
Od kilkunastu godzin widzimy już przed sobą potężny wał pierścienia Platona. Część jego wschodnia lśni się już w słońcu