Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 063.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Patrzyliśmy przed siebie w milczeniu, nie wiedząc, jaką obrać drogę. Dostawszy się na płaszczyznę Morza Dżdżów, mielibyśmy przed sobą przestrzeń, po którejbyśmy mogli raźno się posuwać; ale w tem była cała trudność, jak się na nią dostać? jak się spuścić z owej tysiąc metrów wysokiej, prostopadłej ściany?
Po krótkiej naradzie ruszyliśmy piechotą ku południu, w tej nadziei, że się nam może uda znaleść drogę po zboczu krateru Eratosthenesa. Szliśmy po wązkiej płaszczyźnie, wciśniętej między skały a przepaść, otwierającą się ku Mare Imbrium. W jednem miejscu przejście było tak wązkie, że chcieliśmy już zawrócić, zwątpiwszy, aby się nam udało tędy przedostać z wozem. Na szczęście Marta, która nam towarzyszyła, przypomniała, że posiadamy pewien zapas min, któremi będzie można z łatwością rozsadzić niewielki zastępujący nam próg skalny. Ominęliśmy go tedy, przeciskając się ponad zawrotną przepaścią i poszliśmy dalej. Teraz grzbiet górski, znacznie rozszerzony i płaski, podnosił się zwolna ku górze. Szliśmy wciąż ku południu; na prawo i na lewo piętrzyły się już potworne turnie pierścienia Eratosthenesa.
Po upływie pół godziny od chwili okrążenia owego progu, stanęliśmy, zatrzymani nową przepaścią, która się tak niespodziewanie otworzyła pod naszemi nogami, że Piotr, który szedł naprzód i pierwszy się wdarł na zasłaniający ją przed naszym wzrokiem próg, skoczył w tył z okrzykiem przestrachu. Zaiste trudno sobie wyobrazić coś okropniejszego nad widok, jaki się roztaczał teraz przed nami.
Posuwając się wciąż w południowym kierunku, dostaliśmy się, nie wiedząc o tem, w głęboką szczerbę, wyrżniętą już w samej grani Eratosthenesa. Na prawo i na lewo piętrzyły się poszarpane turnie, z których jedna lśniąco biała w słonecznym