Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rów. Padały wołania lekarzy. W oddali kołowali ludzie i kradli...“
Ułomna staruszka, słuchając, spazmatycznie łkała.
Z przedsionka wyszli woźnice, znużeni, zaspani, i życzliwie zapraszali gromadę do powrotu.
W szynkowni pogaszono światła.
Z poblizkiego gaju oliwek zerwała się przebudzona kawka i wszczęła przeraźliwy szczekot wielkiej, wielkiej hańby.
Wtym od nowa poczęły grać dzwonki. Na plancie ukazała się służba i głupi urzędnik. Z ciemności dochodził bardzo łagodny szmer i stawał się coraz wyraźniejszy.
Ktoś podniósł się z zadumy i przeciągnął członki. Zrozumiał: „już ich wiozą, wiozą nieszczęśliwych, by powierzyć matce ziemi“.
Tajemnicza wstęga w ostatnim zakręcie dobiegała do kresu przedsięwzięcia. Naraz...
Nagłym wkroczeniem cudu w bezwiedną samotność wpełzał wąż żelaznych wozów przed uśpioną gromadę i z odsapnięciem ulgi spoczął, jak ciężkie zaprzeczenie, na wychudłym cielsku pokornej konieczności.
Łomot otwieranych drzwiczek szczęknął, jak bolesny zawód.
W oknach uśmiechnięte twarze. Z głębi wozów idzie śpiew chóralny. Więc ocaleli... wszyscy ocaleli?...
Czyż gromada wciąż uśpiona? Tylko wstęga, wstęga, plącze się, wciąż plącze, ach — ornament!!
Gienialny starzec przystanął wśród młodych lu-