Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

O! pośnijcie skołysane na wiotkich zarośli gałązkach, ukrywszy uczciwe dzióbki w piór zanadrzu, pośnijcie, ptaszęta, spokojne, gdyż nie istnieje groza niezdrowej z mej strony konkurencji. Wszak aksamitnym Waszym gardziołkom przyrodzone są wabiki cenne i tłumy sprawnych a czułych słuchaczy na ich odgłos się zbiegną. Ja zaś, Ptaszęta, ja nie jestem śpiewny. Głos mój od licznych przemilczeń zagasły, pół­‑martwy. Nikt rzeszy moich wielbicieli nie zna. Sam ich sobie spłodziłem z cichej mej radości i zazdrosny o nich jestem. Gdy zgryźliwie zrzędzę, ostrożnie wtykają ciekawe uszy w szpary u podłogi mej lichej izdebki, za kominkiem się gnieżdżą, a niektórzy śmielsi wtulają się w stare stękające fotele i podsłuchują chytrze. Wówczas rozkosz za skronie mię ujmuje i daje podnietę, by gędzić dla szpiegów ze wspomnień nad niecnym życia mego przemysłem. Im to wydaję wszystkie me ofiary, a oni mądrzeją przezemnie i, korzystając z wykrytych tajemnic, nie tęsknią za światłością dzienną, lecz niewywołane wśród cieniów szerzą zdradliwą agiencję dla moich korzyści.
Ale Wy nie rozśpiewajcie, Ptaszęta, mych przed Wami zeznań! Prawie bratem Wam jestem serdecznym, choć wielce nieszczęsnym. Zaś w gronie zasłuchanych gapiów zawsze jestem, stały Wasz wielbiciel i nieufny wyznawca. Nie zdradźcie mię, Ptaszęta!