Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Milknijcie fale! Spowiedź głucha, zmieranie ciężkie.
Skąd przybył? I po co? Z której przystani porwany jego korab odpływów podstępem? Która godzina? czy dzień który lub noc, gdzie wioska czy miasto, gdzie kraj ten dziwny czy morze nieznane, kędy się stało to jego poczęcie? Swoich nie znał, nie pamięta. W łozinowej porzucon kobiałce. Jako prorok smutny.
Prorok — niegodny — zmarnowany — smutny.
Skowytem szkła, wtłaczanego w żwir ścieżki nogą przechodnia —
zawrotnym piskaniem odrzwi u zawiasów trupiarni —
parnym jękaniem dziewicy zległej w zwidzeniach snu lubieżnego —
igielnym świstem konających, suchotniczych piersi —
szumnym płaczem brzozy nad wyschniętą rzeką —
skarży się młodość jego na minione lata, na błędne i ponure lata.
Był zawsze sam sobie okropnym zdziwieniem, co wrosło przed nim czarną, wilgną ścianą, pod którą cuchnęła potworna padlina, żywiąca mnogie, nieznane robactwo, na żabich nóżkach podskakujące w świątecznych pochodach, czułemi ślepkami łasiczek uwielbiające zaćmione księżyce.
Był, jako gałąź wczesna, odszczepiona ostrą dłonią wichru z pnia kwieciem płonącej czeremchy.