Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Taras objaśnia: — Prostackie to stworzenie, syn pijanicy, stelmacha. Widział ja, jak sprawnie topił w rzece kocięta i naciągał pejsy żydkom na przedmieściu. Pod wieczór roznosi gazety. Bardzo mi się udał, muszę przyznać. Wczoraj zaraz o nim pomyślał, kiedy pan dyrektor wspominali o dziecku. A nuż się przyda. Prawda, że to cudze i plugawe, ale może jakoś da się przysposobić.
Pan dyrektor ujął chłopca pod brodę i patrzy w oczy dziwne. Jakgdyby mu kto własne z orbit wyłupił i w dziecinne jamki powprawiał. Oczy! Te same oczy! Zagląda pod światło. Migocą ślepki, które przyjmą w swe tęczówki tyle pozorów nowych, niespodzianych. Jest łączność między nim, samym Pichoniem, a dzieckiem. Jest wspólna wejrzenia zasada, bezsprzecznie. Otwiera się karta zapomnianej książki, dawno porzuconej. Jest wyraźnie stronica 87‑ma i wiersz, wydrukowany prawdziwie: „każdy człowiek coś sobie chowa“. Wiersz siódmy od dołu — czyta i rozmyśla plastycznie. Do podniebienia przylgło tłuste orzeczenie: „następca". Językiem je obraca i mlaska. Więc następca, tylko ten tutaj. — A kiedy się wychowa, tajemnicę wielką może odgadnie. Trzeba pomówić z prorokami, już nie dla siebie, lecz dla chłopca. — Inaczej nie można. Gdyby obiecali, gdyby —

Żywioł się rozgadał, daje przedstawienie, raz wraz walą teatralne pioruny. Dzieciak obojętny zasiadł na podłodze, zabawę urządza. Ściągnął z pułki białe pudełeczko, czuły schowek dla noworodka.