Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

którą w okno wstawiał sługa pamiętny. Bez utykania w ciemności śmiało wymijał kałuże zaułka i radośnie do sieni wpadał. Przyzwyczaił się zasiadać na barłogu Tarasa, wsłuchany w rozpaczliwe jego chrapanie lub w pojękanie harmonijki ze sąsiedniej stelmacha zagrody. Nachodziło go teraz coraz częściej jakieś truchlenie spotniałe. Więc budził przyjaciela, ciągnąc go ze wszystkich sił za poczerniały rękaw czerwonej koszuli. Taras oczy przecierał, spluwał w kąt i w kucki przysiadał. Pan do rozmowy ośmielał pytaniem:
— Jest jeszcze ciągle zaraza?
— A giną, niby robactwo zatrute. Dziś wyniósł już piąte od tego pisarza z magistratu.
— Cóż z tego — wszczął wywód dyrektor — że są dzieci grzeczne i rozumne. Jest ich niewiele. Wcale też zgodzić się nie mogę na to, coś wyrzekł niedawno, że zawsze dziecko coś warte. Tylko wyjątkowo. Wogóle zaś nic nie warte i to jest jedyna prawda. Ileż to ich dzień w dzień się rodzi i pomnażają te nieprzebrane roje ziemskiego plugastwa. Kiedyż wreszcie będzie koniec? Czyż niemałą mamy robotę z tą hałastrą, co się oddawna po świecie wałęsa. I jaka z tych dzieci korzyść? Czy nie skończą może za pośrednictwem pierwszorzędnego zakładu pogrzebowego? Trzeba tylko na nie nieraz długo czekać. One tymczasem wygodnie sobie podrastają, co wcale nie jest zajmujące. Przytym niewiedzieć czemu radosne i wrzaskliwe lub mazgaje beksiwe, jojkające, jak rynny dudnienie w dnie słotne. A co się z czasem w takim móżdżku ulęgnie,