Strona:PL Janusz Korczak - JKD - Dziecko w rodzinie.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tanie półsłówka, wszystko niejasne dawniej, staje się teraz zrozumiałe i wstrząsająco prawdziwe.
— Więc dobrze, porachujemy się teraz.
Nauczycielka polskiego sztrzela oczami do matematyka.
— Chodź: coś ci powiem do ucha.
I śmiech złego tryumfu, i podglądanie przez dziurkę od klucza, i rysunek gorejącego serca na bibule albo na tablicy.
— Stara się wystroiła. Stary się mizdrzy. Stryj bierze pod brodę i mówi: „a to smarkacz dopiero“.
Nie, już nie smarkacz, — „ja wiem“.
Oni jeszcze udają, jeszcze próbują kłamać, więc tropić, demaskować oszustów, mścić się za lata niewoli, za kradzioną ufność, za wymuszone pieszczoty, za wyłudzone zwierzenia, za nakazany szacunek.
Szanować? Nie, pogardzać, drwić, pomiatać. Walczyć z nienawistną zależnością.
— Nie jestem dzieckiem. Co myślę, to moja rzecz. Trzeba mnie było nie rodzić. Zazdrości mi mama? Dorośli też nie tacy święci.
Lub udawać, że się nie wie, korzystać, że otwarcie nie odważą się powiedzieć, i tylko drwiącem spojrzeniem i półuśmiechem mówić: „wiem“, gdy usta mówią:
— Nie wiem, co w tem złego, nie wiem, czego chcecie.

110. Należy pamiętać, że dziecko jest niekarne i złośliwe nie dlatego, że „wie“, ale że cierpi. Pogodna omyślność jest pobłażliwa, gdy drażliwe znużenie jest zaczepne i drobiazgowe.
Byłoby błędem sądzić, że rozumieć to znaczy, uni-