Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.3 046.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zwątpiony mój świat, żywot opłakany,
Nie ma się czego człowiek jąć stroskany.

Cały dzień wołam, Boże mój, do Ciebie.
A Ty próśb nie chcesz przyjąć mych do Siebie.
Całą noc wołam, lecz wołanie moje
Nieprzejednane mija ucho Twoje.

Ale, o Panie, Panie dobrotliwy.
Tyś on mieszkaniec i stróż niewątpliwy
Miasta świętego, skąd na wszystki strony
Brzmi głos Twej chwały niezastanowiony.[1]

Przodkowie naszy Tobą się szczycili,[2]
A zawżdy przez Cię wspomożeńi byli.
Ktobie wołali, a są wysłuchani,
W Tobie ufali, a niezasrumani.

Ale ja com jest? com jest, prze Bóg żywy?
Robak, nie człowiek, robak nieszczęśliwy.
Śmiech tylko ludzki, wzgarda ostateczna
Podłego gminu i przygana wieczna.

Kto potka, każdy ze mnie się naśmieje,
Nos marszczy, gębą krzywi, głową chwieje:
Bogu ten ufa, niechże go ratuje,
Niech go wyzwoli, kiedy go miłuje.

Tyś mię z żywota wywiódł matki mojej,
Jeszczem u piersi ufał w łasce Twojej,
Jeszczem w pieluchach garnął się ku Tobie,
I obrałem Cię Bogiem wiecznym sobie.

  1. nieustanny.
  2. zasłaniali się.